Nigdy nie podobały mi się zabudowane, plastikowe kuwety. Broniłam się przed tym jak mogłam i ile tylko mogłam. No cóż, gdy zamieszkałyśmy (tzn ja i "kota") razem ze Świętym i jego Śrubką wszystko się zmienilo. Trzeba było zabezpieczać dostęp do kuwety przed psem ale za to kot musiał mieć dostęp w każdej chwili. I bądz tu człowieku mądry. Przeglądam wiele czasopism, programów i blogów o tematyce wnętrzarskiej więc i nie raz widziałam sprytnie ukrytą kuwetę w meblach. Pozostalo tylko polowanie na odpowiedni mebel. Nie było to takie proste bo jak cena byla ok (chodzilo o coś taniego i ze zwykłej płyty meblowej bo w końcu i tak była do pocięcia) to za małe. Jak wymiary były wystarczające to cena z kosmosu. Tak sobie czekalam aż w końcu znalazłam. Szafka wymiary miała ok, cenę przystępną a do tego jeszcze z drewna się trafiła.
"Plecy" miała powycinane bo była wcześniej szfką pod TV. Święty wyciął kolejna dziurę.
Pozostało pomalowanie i gotowe.
A tu już w docelowym miejscu, tylko miejsce jeszcze nie zagospodarowane ale wciąż się po mału urządzamy.
Jeszcze kilka mebli czeka w kolejce do malowania. Pozdrawiam.